Katolicki dysonans poznawczy
Katolik słyszy od Kościoła – otwieraj serce i granice, a od polityków, na których głosuje – buduj mury. Jak sobie poradzić z tą sprzecznością?
Za każdym razem, gdy zabieram głos w sprawie imigracji, zmagam się z dysonansem poznawczym. Część mnie podpowiada, że otwieranie Polski na imigrantów i uchodźców radykalnie odmiennych kulturowo jest poważnym i oczywistym błędem. Owszem, dziś korzystamy z pracy cudzoziemców – prowadzą samochody w Uberze, dostarczają jedzenie, siedzą obok nas w biurach korporacji. Ale przykłady Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii pokazują, że masowej imigracji towarzyszą dezintegracja społeczna, większa przestępczość i poczucie zagrożenia na ulicach.
Jest jednak i druga strona medalu. Ta każe widzieć w każdym, kto staje u naszych granic, przede wszystkim człowieka: kogoś uciekającego przed wojną, kogoś, kto został cynicznie wykorzystany przez autorytarną władzę, albo po prostu kogoś, kto szuka lepszego życia dla siebie i swojej rodziny. I nawet jeśli ten człowiek wygląda obco, wzbudza lęk, to czy mamy prawo zakładać, że stanowi dla nas zagrożenie?
Ten dysonans jest dziś powszechny w polskim Kościele. Nic dziwnego: zdecydowana większość praktykujących katolików głosuje na partie sceptyczne wobec imigracji – PiS czy Konfederację. A jednocześnie ci sami ludzie w kościelnych ławkach słyszą apele hierarchów – Grzegorza Rysia, Konrada Krajewskiego czy Krzysztofa Zadarki – by otwierać się na imigrantów i odrzucać plemienny język.
Nie warto tego rozdźwięku ukrywać ani pod politycznym hasłem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
