Bal na ugorze
PROZA
Bal na ugorze
ROLAND TOPOR
Idę w dół ulicą Belleville, podtrzymywany z obu stron przez Capów, to popychany, to zatrzymywany przez Ramóna. Nasz skromny pochód faluje między chodnikiem a jezdnią, cudem omijając przeszkody.
Wreszcie wsadzają mnie do taksówki, gdzie bez ogródek komenderuję:
-- Do domu. -- Czyli gdzie? Szczęśliwie Ramón pamięta adres. Pożegnanie jest rozdzierające. * Wciąż pada, ale nie leje. Spokojny, miarowy deszcz. Długotrwały smutek. Ukołysany rytmem wycieraczek, pogrążam się w Sabaudii. Z terenu wykopalisk dzieciństwa przynoszę bogate żniwo. -- Święty Mikołaj nie istnieje. Chłopi albo tylko udają, że weń wierzą, albo są niedorozwinięci. Nazywają go Jezusem Chrystusem.
-- Niemcy depczą mi po piętach. Chcą mojej głowy. Wielu Francuzów -- to Niemcy mówiący po francusku.
-- Po wyjściu ze szkoły lepiej od razu puścić się pędem, bo inaczej oberwę. Nawet w biegu dostaję salwę z orzechów w twardych, zielonych łupinach.
-- Na śniadanie jem słoninę. Tłuszcz jest obrzydliwy, a chude kawałki -- niestety za słone. W każdym razie sól chroni przed robakami.
-- Jest mnóstwo kotów. Gruby rudzielec jest ulubieńcem wszystkich. Nie przeszkodziło mu to wpaść do latryny, skąd go wyciągnięto oblepionego ekskrementami. Inne...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta