Wieczorne kołatanie grzechotników
LIST Z SANTA MONICA
Jerzy Grotowski jak mistrzowie zen uważał, że ważna jest tylko doskonałość
Wieczorne kołatanie grzechotników
JAN KOTT
Nad stołem, przy którym piszę, wiszą trzy zdjęcia Grotowskiego. Największe, na wysokości oczu, jest zaproszeniem na spotkania w Bukareszcie. Grotowski jest na nim jakby pogrążony w swoich myślach, ale patrzy nam wprost w oczy, ma jasne okulary, dawniej miał zawsze ciemne. Ma posiwiałą brodę i posiwiałe gęste bokobrody. Jest na tym zdjęciu, a może mi się tak tylko wydaje, podobny do Lwa Tołstoja z Jasnej Polany.
Na dwóch pozostałych Grotowski jest z Peterem Brookiem. Brook ma przymknięte oczy, zasłuchany. Grotowski ma ciemne szkła i ciemną przystrzyżoną brodę. Ciemny krawat i jest w czarnym ubraniu, taki, jakim go pamiętam z Wrocławia. Na ostatnim między nimi leży wypchany duży plecak. Który wrócił z drogi? Grotowski jest jak przedtem w ciemnym ubraniu, ale w białej rozpiętej koszuli. Brook ma spuszczoną głowę, ale jak przedtem słucha. Jeszcze dużo dawniej widziałem Grotowskiego po powrocie z Indii. Był w dżinsach i wsandałach na bose nogi. Chudy jak palec. W trepkach na bose nogi przeszedł, jak mi potem mówiono, całe Indie. Ale Grotowski o tym nie mówił. Rzadko albo prawie nigdy nie mówił o sobie, albo mówił o sobie jak o kimś innym, nie potrafię...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta