Ta nędzna dumna Kalkuta
Refleksje z podróży do Indii
Ta nędzna dumna Kalkuta
W Kalkucie jest zarejestrowanych około siedem tysięcy rikszarzy. Większość z nich wynajmuje wózki od bogatych właścicieli. Na zdjęciu: postój koło świątyni Kalighat
FOT. ŁUKASZ TRZCIŃSKI
STANISŁAW GRZYMSKI
Każdy cudzoziemiec, który przyjeżdża do Kalkuty, widzi to gigantyczne miasto inaczej. Dla jednych jest najbrzydszym miejscem w Indiach, enklawą nędzy i przeludnienia, dla drugich wielkim odkryciem, jednym z najbardziej fascynujących zakątków subkontynentu. Poznając Kalkutę, można łatwiej zrozumieć Indie.
Wędrując pieszo wzdłuż dumnych fasad z epoki imperialnej, przybysz z Europy z pewnością poczuje się jak w rodzinnych stronach. Znajdzie tu kawałek Londynu, Budapesztu lub Łodzi. Samo serce Kalkuty wygląda dokładnie tak, jak brytyjscy władcy Indii chcieli, żeby wyglądało - jak stara, dobra Europa.
Miasto różni się do innych indyjskich molochów. Delhi, Bombaj czy Madras przytłaczają tłumami ludzi i zgiełkiem. Kalkuta też jest hałaśliwa, ale ma w sobie coś. To coś powoduje, że chcesz tu wrócić. Może jest to wschód słońca oglądany z tarasu dworca kolejowego Hawra, może niezwykła serdeczność i specyficzny bengalski humor mieszkańców miasta, może białe sari Sióstr Miłosierdzia od Matki...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta