Na Kubie nie trzeba nic promować
Na Kubie nie trzeba nic promować
FOT. PIOTR KOWALCZYK
Rz: Co to znaczy być walijskim zespołem w Wielkiej Brytanii - łatwo przebić się w Londynie, gdzie raczej nie lubią prowincjuszy?
Przed nami nie pojawił się w stolicy Anglii żaden walijski zespół. Liczyli się tylko Tom Jones, Shirley Bassey. Kiedy nagrywaliśmy pierwszy raz w Londynie w 1989 r., zapytano nas, skąd jesteśmy. Mówiliśmy, że z Walii. "Skąd?", pytano ze zdziwieniem. "A, jesteście chłopcy ze wsi." Nie brakowało też dosadniejszych określeń w stylu: "Nie bawicie się tam u was brzydko z owieczkami?". Tak pokutuje angielski stereotyp, że w Walii nie dzieje się nic ciekawego, no i w dodatku pada deszcz. Obaliliśmy ten stereotyp.
Rz: Wasz najnowszy album ma niezwykle charakterystyczne brzmienie, stylizowane na lata 60. Skąd taki wybór?
To prawda, inspirowaliśmy się muzycznymi wibracjami z Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych z szalonych lat 60., choć nie cała płyta jest taka. Gdybym miał poważnie odpowiedzieć, jak...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta