9 października zostanę w domu
Nie jest prawdą, że udział w wyborach jest obywatelskim obowiązkiem. Wręcz przeciwnie – jest faktyczną zgodą na patologiczne praktyki polityków – zauważa publicysta
Przed tymi wyborami – jak przed poprzednimi – liczni politycy, dziennikarze, a przede wszystkim celebryci nawołują do wzięcia w nich udziału. Dołączył do nich prezydent. Wszyscy przekonują, że to obywatelski obowiązek, a przede wszystkim podkreślają, że „nieobecni nie mają racji".
To silna presja. Nic dziwnego, że wielu deklaruje udział w wyborach, mimo że tego nie planują. Ale jest przecież także wielu, którzy tej presji ulegają realnie i głosują tak, jak się skreśla numery w totolotku. Rytualny udział w wyborach rzadko jest jednak krytykowany, natomiast tym, którzy zostają w domu, przypisuje się deficyt obywatelskiej aktywności i/lub zwykłe lenistwo. Jednak wielu zostaje w domu, bo ocenia, że wybory są manipulacją, albo dlatego, że nie mają „swojej partii".
Scena zastygła
W okresie komunistycznym wybory były kompletną fikcją. Inaczej od 1989 r. Funkcjonowanie sceny politycznej budziło rozliczne wątpliwości, ale uzasadniona wydawała się ocena, że to czas krystalizacji systemu partyjnego. To nie nastąpiło, a ściślej biorąc, dokonało się w formie bardzo szczególnej.
Pierwszy ostry sygnał to wybory w 2001 r. Trudno było mieć wątpliwości, że scena polityczna się krystalizuje, ale też zastyga w jednostronnie liberalnej formule. Wprawdzie SLD, który wygrał, szermował hasłami socjalnymi (Leszek Miller liczył zamarzniętych i rozprawiał o głodnych...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta