Makrela dzieli Europę
Trudno sobie dziś wyobrazić wojnę w zamożnych demokracjach Zachodu. Chyba że chodzi o dorsza, halibuta albo makrelę.
Islandia nie ma armii, ale wojnę już wygrała: dorszową w latach 70. XX wieku przeciwko potężnej Wielkiej Brytanii. Teraz spiera się o makrelę z całą Unią Europejską. Na razie z Brukseli dobiegają tylko groźby sankcji gospodarczych, okrętów wojennych nie widać.
– Nie wierzę, że wprowadzą sankcje – mówi „Rz" Sigurgeir Thorgeirsson, islandzki negocjator sporu makrelowego. Fakt, że Islandia ma osobnego negocjatora ds. makreli, nie powinien dziwić. Jak mówią sami Islandczycy, ryby dla ich kraju są tym, czym ropa dla Norwegii, wino dla Francji czy przemysł samochodowy dla Niemiec. Symbolem, a jednocześnie potężną gałęzią gospodarki.
– Jesteśmy krajem najbardziej zależnym od rybołówstwa na półkuli północnej i zachodniej. A może nawet na całym świecie – mówi Thorgeirsson. Około 40 proc. eksportu to ryby, co przekłada się na 11 proc. produktu krajowego brutto i 27 proc. wszystkich wpływów dewizowych. Szczególnie te ostatnie są cenne w czasach, gdy kraj nie może już polegać na spekulacyjnych dochodach z inżynierii finansowej, która doprowadziła go do największej zapaści finansowej w historii.
W tej odsłonie rybnych wojen po drugiej stronie też stoi kraj, który wpływami z ryb i szerzej – produkcji żywności, łata dziś potężne ubytki...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta