Ten stary, dobry Dickens
„Wielkie nadzieje” Mike’a Newella to próba współczesnego, ale też pełnego szacunku spojrzenia na prozę XIX wieku.
Zamglony krajobraz, kłosy kołyszące się na wietrze. Przez pole biegnie wiejski chłopiec. Staje nad grobem matki. Tam dopada go dziwny mężczyzna, uciekinier chowający się przed światem. Chłopiec wyniesie mu z domu kawałek ciasta i trochę brandy. Ale wkrótce potem będzie świadkiem brutalnej sceny jego aresztowania. Takim obrazkiem zaczynał się film Davida Leana z 1946 roku. Tak również zaczyna się współczesna adaptacja „Wielkich nadziei" Dickensa przygotowana przez Mike'a Newella.
– Myślałem, żeby zacząć film od scen retrospekcji – przyznaje reżyser. – Ale doszedłem do wniosku, że i Dickens, i Lean wiedzieli, co dla dramaturgii tej opowieści najlepsze.
Opowieść o pożądaniu
Dotychczas na dużym ekranie najmocniej zapisały się dwie ekranizacje „Wielkich nadziei". David Lean, legendarny twórca „Lawrence'a z Arabii" i „Doktora Żywago", zrobił film mądry i elegancki, ale dzisiaj ta chłodna, bardzo brytyjska adaptacja trąci myszką.
Ponad pół wieku później, w 1998 roku, pokusił się o nową kinową wersję „Wielkich nadziei" Alfonso Cuaron. Autor całkowicie uwspółcześnił XIX-wieczną historię. I poległ. Historia...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta