Lucille płacze po B.B. Kingu
Był prawdziwym królem sceny, a kiedy na nią wchodził, publiczność wstawała z miejsc. Jeszcze rok temu dawał ostatnie koncerty. 16 września skończyłby 90 lat, ale tej rocznicy nie dożył, zmarł 14 maja 2015 roku.
Trudno sobie wyobrazić, jak graliby na gitarach Eric Clapton lub Jimmy Page, gdyby nie słuchali wcześniej B.B. Kinga. Był nowatorem bluesa i gitary, a mimo to jego muzyka była zrozumiała dla każdego. Porównać go można tylko do Louisa Armstronga w jazzie, Steviego Wondera w r'n'b i The Beatles w muzyce pop. Uwielbiali go wszyscy, a on otwierał swoje serce przed każdą publicznością: tą w klubie i tą w Białym Domu. W 2012 r. zaśpiewał fragment „Sweet Home Chicago" w duecie z prezydentem Obamą.
Niech dwa białe konie pociągną moją trumnę,
moje serce przestało bić,
moje dłonie są zimne,
wykopcie mi grób srebrną łopatą,
spuśćcie mnie na złotych łańcuchach.
Wyświadcz mi tylko tę przysługę,
proszę, dbaj, by było czysto na moim grobie.
To słowa bluesa „See That My Grave Is Kept Clean" Blinda Lemona Jeffersona, którego B.B. King wybrał na swoją ostatnią studyjną płytę „One Kind Favor" z 2008 r. Od tego utworu swojego ulubionego bluesmana zaczął album, który można potraktować jako testament. Zdjęcie na okładce ukazuje B.B. Kinga stojącego nad jeziorem, patrzącego w dal i odwróconego od nas. Przez ramię przerzucił gitarę, swą nieodłączną „Lucille", jakby wybierał się w dalszą drogę. Ale już sam, bez swojego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta