Gdyby Donald nie był Trumpem
Najprawdopodobniej już w najbliższą środę rano (czasu europejskiego) dowiemy się, czy Donald Trump, ekscentryczny miliarder z branży deweloperskiej, zostanie 45. prezydentem USA, czy przejdzie do historii jako niemal prezydent. Od tego wyniku zależą też dalsze losy populistycznej rewolty, na której czele stanął.
Jeremi Zaborowski z Chicago
W amerykańskiej historii nazwiska prezydentów zapisane są złotymi zgłoskami. Ostatecznie w 240-letniej historii republiki było ich dotychczas 44. O tych, którzy otarli się o rezydencję przy 1600 Pennsylvania Avenue, przegrywając w wyborach (o ile nie podnieśli się i nie wygrali kolejnych, jak stało się choćby w przypadku Richarda Nixona), mało kto pamięta. Ostatecznie prawie prezydenci to niemal odpowiednik drugiego miejsca w walce o największe trofeum w futbolu amerykańskim, Superbowl: przegrani określani są jako zdobywcy „Shitbowl". W amerykańskiej psyche liczy się tylko pierwsze miejsce na pudle – to drugie, jak widać, prowokuje raczej do niewybrednych żartów.
W tym roku nie będzie inaczej. Zważywszy jeszcze na brutalność kampanii, przegrany nie ma co liczyć na litość. Przez ostatnie tygodnie ogromna większość sondaży wskazuje na przewagę demokratki Hillary Clinton, niektóre – nawet dwucyfrową.
Przesłanką przemawiającą za tym, że będziemy mieli pierwszą kobietę w Białym Domu, są tzw. wyniki cząstkowe: do tej pory zagłosowało (w głosowaniu wczesnym i przez pocztę) już 4 miliony Amerykanów. Ogromna ich większość uczyniła to w rejonach, gdzie Partia Demokratyczna prowadziła zakrojoną na szeroką skalę akcję zachęcania do tzw. wczesnego głosowania.
Ale w ostatnich dniach pojawiły się sondaże przewidujące remis...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta