Jazz daje ogromną wolność
Gregory Porter, wokalista jazzowy i gwiazda dzisiejszej gali Fryderyków opowiada, dlaczego wybrał muzykę, a nie sport.
Rzeczpospolita: Przed dwudziestką zdobył pan stypendium sportowe na uniwersytecie, ale po kontuzji barku nie wrócił już na boisko. To było przekleństwo czy błogosławieństwo?
Gregory Porter: Wówczas byłem załamany, bo wszystko wskazywało na to, że mam szanse na zawodniczą karierę w futbolu amerykańskim. Poczułem ogromną pustkę. Na szczęście to zdarzenie obudziło we mnie na nowo fascynację muzyką, która była moją pierwszą miłością. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że to w tej dziedzinie, a nie w sporcie mam szanse na światową karierę.
Mówi pan o ponownej fascynacji. Kiedy zaczęła się pierwsza?
Wyssałem ją praktycznie z mlekiem matki. Od maleńkości mama zachęcała mnie do śpiewu i nazywała „małym śpiewakiem". Była pastorem, więc gdy miałem cztery, pięć lat, gospel był dla mnie chlebem powszednim. Ale nie poprzestawałem na pieśniach w kościele; nuciłem wszystko, od Michaela Jacksona po Steviego Wondera. To mnie uformowało. Śpiew towarzyszył mi całe dzieciństwo, ale w szkole średniej poczułem się przede wszystkim sportowcem. Po kontuzji odnalazłem w muzyce nową tożsamość. Wróciłem do korzeni.
Jednak od tego powrotu do pana pierwszego albumu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta