Ambicje kilku ludzi rozmieniły lewicę na drobne
Wśród posłów krążył taki esemesowy wierszyk: „Będą powodzie i trzęsienia, runą królestwa, spłonie ziemia, pękną najtwardsze z twardych skał, a Leszek Miller będzie trwał". Gdyby w porę ustąpił, to być może SLD nadal odgrywałby poważną rolę na scenie politycznej - mówi Arkadiusz Kasznia, były poseł SLD i SDPL.
Plus Minus: Miał pan 23 lata, gdy w 1996 roku rozpoczął pan pracę w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Polityka tak pana pociągała?
Byłem wtedy studentem stosunków międzynarodowych, a więc polityka, szczególnie zagraniczna, była mi siłą rzeczy bliska. Dlatego gdy zaproponowano mi pracę w Kancelarii Prezydenta, zgodziłem się bez wahania. Dodam, że w tym samym czasie znajomy mojej rodziny, posiadający sieć hurtowni spożywczych, proponował mi pracę za dwa razy większe pieniądze (śmiech). Nie skusiłem się i wybrałem posadę urzędnika najniższego szczebla.
Ale szybko pan awansował, bo już dwa lata później został pan dyrektorem zespołu gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego.
Zająłem miejsce Waldemara Dubaniowskiego, który został skierowany przez prezydenta do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Równolegle z tym awansem zostałem radnym w moim rodzinnym Łukowie z listy SLD-UP, za co dostałem reprymendę od szefowej Kancelarii Prezydenta Danuty Hübner, która uważała, że urzędnicy prezydenccy powinni być bezwzględnie apolityczni. Ale wybronił mnie Marek Ungier, który był moim przełożonym i kibicował mi w tamtych wyborach. I może trochę wynik, który był najlepszy w mieście.
Pamięta pan kampanię prezydencką 2000 roku?
Oczywiście. Zostało wtedy powołane 10-osobowe kierownictwo sztabu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta