Tańczyłem i czekałem
Dom dał mi pokorę. Jak mój ojciec wychodził do kopalni, zawsze żegnaliśmy go słowami „Z Bogiem!", bo nie wiedzieliśmy, czy wróci – mówi Michałowi Kołodziejczykowi Jerzy Dudek, jedyny polski zwycięzca Ligi Mistrzów.
Plus Minus: Tańczy pan jeszcze?
Tańczyłem przed Stambułem, tańczyłem w Stambule i teraz też tańczę. Lubię po prostu.
Zaplanował pan taki sposób obrony rzutów karnych, kiedy w 2005 r. z Liverpoolem wygraliście Ligę Mistrzów, czy to była spontaniczna decyzja?
Nie wiem, z czego to się bierze, ale mam już taki charakter, że czasami próbuję zrobić coś wyjątkowego, żeby zaimponować otoczeniu. Może wynika to z mojego pochodzenia, jestem dzieckiem robotniczej rodziny i niczego nie dostałem w życiu za darmo. W Stambule też tak było – niczego nie planowałem, ale chciałem zrobić coś wyjątkowego. Finał Ligi Mistrzów wraca do mnie bardzo często, gdziekolwiek bym się nie pojawił, wszyscy go wspominają. Kibice mają w pamięci gole Stevena Gerrarda, Vladimira Smicera i Xabiego Alonso, świetne wślizgi i heroiczne obrony, ale najczęściej wraca się do tego charakteru, jaki wtedy pokazaliśmy, przegrywając do przerwy 0:3. „Dudek dance" sprawił, że zaczepiają mnie ludzie na każdym kontynencie. I to nie tylko tacy, którzy kibicują Liverpoolowi. Wystarczy, że kochają piłkę nożną.
Rozprawmy się z mitami. Bronił pan inaczej, niż mieliście to zaplanowane z trenerem?
W trzech przypadkach. Ale rzuty karne to nie gra losowa, lecz także osobowość i intuicja.
To znaczy?
Oczywiście miałem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta