Sąd nad biografią
Kręcenie w Polsce filmów na podstawie prawdziwych życiorysów przypomina stąpanie po cienkim lodzie. Każdy nieostrożny ruch grozi procesem, bo granica między wolnością twórcy a prawami portretowanych postaci i ich bliskich jest trudno uchwytna.
Najlepsze scenariusze pisze życie. To wyświechtane powiedzenie zawsze znajduje potwierdzenie na ekranach kin. Losy znanych osób dostarczają scenarzystom dramaturgii i są frekwencyjnym wabikiem. Kino ożywia pamięć o nich. Może przypomnieć ich twórczość, ukazać nowe spojrzenie na życiorys i dorobek. Tyle tylko, że widzowie nie chcą oglądać cukierkowych historii, ale bohaterów z krwi i kości, także z wadami. Dlatego scenarzysta filmu biograficznego czy osnutego na biografii nieuchronnie wchodzi w kolizję z ludźmi, których taka opowieść może bezpośrednio dotyczyć.
Jeszcze inny, choć niedaleki przypadek stanowi historia filmu „Pan T." – komediodramatu o pisarzu żyjącym w Warszawie lat 50. Jego twórcy zapewniali, że ich dzieło jest tylko luźno inspirowane życiem Leopolda Tyrmanda. Ale syn pisarza, Matthew Tyrmand, groził im pozwem. Uznał bowiem, że film jest adaptacją „Dziennika 1954" i jego ojca. I jako spadkobierca praw do jego twórczości nie wyraził na nią zgody.
W debacie towarzyszącej premierze „Pana T." znów pojawiło się pytanie, co jest ważniejsze – wolność twórcy czy prawa przysługujące osobom mniej lub bardziej związanym z portretowanymi bohaterami.
Trzy postaci w jednej
Podobne głosy zdarzały się wielokrotnie, choćby w przypadku biografii „Jestem najlepsza. Ja, Tonya" o łyżwiarce...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta