Wszechmocny długopis Tuska
Na kongresach Platformy Obywatelskiej dominował liturgiczny charakter – wszystko było dokładnie poukładane, z góry było wiadomo, kto co powie i w którym momencie - mówi Andrzej Machowski, były członek PO, jeden z liderów Stronnictwa Demokratycznego.
Plus Minus: Jest pan jednym z nielicznych polityków PO, którzy zdecydowali się rzucić otwarte wyzwanie Donaldowi Tuskowi. W 2006 roku wystartował pan na szefa PO i przeżył. Tyle że wkrótce odszedł pan z partii.
Byłem szefem warszawskiej Platformy, gdy nabrzmiewał konflikt Pawła Piskorskiego i jego środowiska z przewodniczącym partii Donaldem Tuskiem. Obserwowałem i ten konflikt, i ewolucję, jaką przechodziła Platforma. Jedno i drugie niezbyt mi się podobało. Dlatego postanowiłem zgłosić swoją kandydaturę na szefa PO.
Chciał pan „wygryźć" Donalda Tuska?
Wiedziałem, że nie mam żadnych szans. Moje kandydowanie miało jeden cel – chciałem uzyskać możliwość zabrania głosu. Już wtedy w Platformie zaczął dominować liturgiczny charakter kongresów.
Co to znaczy?
Że wszystko jest dokładnie poukładane. Z góry wiadomo, kto co powie i w którym momencie. Gdybym nie kandydował, to pewnie w ogóle nie dopuszczono by mnie do mównicy.
Co pan chciał powiedzieć działaczom Platformy?
Głównie o tym, ku czemu partia zmierza przy takim już quasi „wodzowskim" sposobie zarządzania, jakie przyjęło kierownictwo. Mówiłem, że jest przepaść między ówczesną PO a tą z 2001 roku. W błyskawicznym tempie przebyliśmy drogę od partii oddolnej, z prawyborami...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta