Wyszedł z domu i wrócił w trumnie
Jeden „sam się wysadził", drugi „sam się powiesił", trzeci „rzucił się na milicjanta". To historie nieżyjących już przeciwników reżimu.
Aleksandr Tarajkouski zginął 10 sierpnia podczas brutalnej pacyfikacji powyborczych protestów koło stacji metra Puszkinska w Mińsku. O śmierci męża żona dowiedziała dwa dni później z mediów. Dopiero wtedy białoruskie MSW poinformowało, że doszło do eksplozji ładunku wybuchowego, który mężczyzna jakoby miał w rękach. Kłamało. Już kilka dni później pojawiło się nagranie agencji Associated Press, które dowodziło, że mężczyzna nie miał nic w rękach.
Po prostu został zamordowany. Na nagraniu widać, jak 34-latek przewrócił się po tym, jak w jego kierunku z odległości zaledwie kilkunastu metrów padły strzały ze strony funkcjonariuszy jednej z białoruskich jednostek specjalnych (żadna nie przyznaje się do winy).
Wciąż nie wiadomo, czy strzelano do niego z kul gumowych czy z broni palnej. Oficjalna przyczyna zgonu – otwarta rana brzucha i utrata krwi. Od dwóch tygodni Białorusini przynoszą kwiaty na miejsce, w którym zginął....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta