Czas apokalipsy
CHRIS NIEDENTHAL Nie miałem żadnych wskazówek od redakcji, ale właściwie były mi niepotrzebne. Wiedziałem, że muszę robić wszystko, co się da, a to niemałe wyzwanie. Byłoby mi strasznie głupio, gdyby się okazało, że zawiodłem i czekałem, aż stan wojenny jakoś się skończy.
Dwunastego grudnia. Sobota. Dużo zabaw przedświątecznych na mieście. Tego wieczoru było uroczyste przyjęcie w nowo otwartej redakcji brytyjskiej telewizji ITN. Byliśmy tam z Karoliną, potem powędrowaliśmy na Mokotów do mieszkania Ani Bohdziewicz, młodej, początkującej jeszcze fotografki. Tam też odbyło się wielkie przyjęcie, w którym wzięło udział dużo osób z opozycji. Późniejszym wieczorem niektórzy z gości zaczęli się trochę niepokoić. Mówili coś o głuchych telefonach i że do kogoś tam z ich znajomych podobno przyszli milicjanci... Zabawa jednak trwała w najlepsze i nikt aż tak bardzo się tym nie przejmował.
Tej samej nocy powędrowaliśmy jeszcze do mojej siostry ciotecznej, Magdy Klemm, na Saską Kępę. Tam też było sporo gości i przy otwartym oknie (zimno na dworze, gorąco w mieszkaniu) odśpiewaliśmy całą wiązankę pieśni patriotycznych. W pewnym momencie Jerzy Bralczyk, przyszły znany językoznawca, poszedł gdzieś zadzwonić. Wrócił niebawem, zły, że się nie dodzwonił, mówił, że telefon jest chyba zepsuty. Jurek znany był z tego, że często, gdy się czegoś dotknął, to się od razu psuło, później więc mówiło się nawet, że to właśnie on wyłączył całą polską telefonię i spowodował stan wojenny.
O jakiejś drugiej czy trzeciej nad ranem (należy pamiętać, że byliśmy wtedy młodzi!) wróciliśmy samochodem do domu. A mieszkaliśmy wtedy tuż nad Wisłą, na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta