Bagdad 2004
Spotkałam kiedyś komunistów, którzy mnie uratowali. Był przełom lat 2003 i 2004, wojna w Iraku nie trwała jeszcze roku, a ja pracowałam przez kilka miesięcy w Jordanii. Można by nawet powiedzieć, że pojechałam na Bliski Wschód na saksy. Fundacja IDEE w Warszawie została wtedy właśnie rozszarpana przez dwie panie, które potem zrobiły doskonałe kariery w służbie państwowej i miejskiej, a ja zostałam przez nie podana do sądu pracy za dyscyplinarne wyrzucenie ich z pracy. Wprawdzie proces wygrałam – ale dopiero po 12 latach, a w międzyczasie Instytut IDEE i ja osobiście znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Przyjęłam więc propozycję pracy w Ammanie, polegającej na ewaluacji związków zawodowych w Iraku. Z Bagdadu przywożono autobusami po kilkunastu byłych związkowców, byłych, gdyż oczywiście za Saddama Husajna nie było wolnych, niezależnych...
14 lutego – pamiętam tę datę, bo byłyby to urodziny mojego taty – wyleciałam z Ammanu do As-Sulajmanijja, stolicy irackiego Kurdystanu, najspokojniejszego miejsca w całym kraju. Tego dnia jednak lotnisko zostało ostrzelane i mały samolot ONZ wylądował niespodziewanie w Bagdadzie. Tam wszyscy pasażerowie się jakoś szybko rozeszli, a mnie wysocy żołnierze z napisem „Samoa" zaczęli tłumaczyć, że ani nie mogę wyjechać z lotniska bez wizy, ani nie mogę zostać na lotnisku, a też i żadne samoloty już do następnego dnia nie będą wylatywały. Zdesperowana pytałam ich nawet, czy nie mają jakiegoś aresztu, gdzie bym mogła przenocować, ale rozmowę usłyszała...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta