Ucieczka z Wołynia
Zostały mi tylko szyszki, patyczki i ziemia z grobów dziadków, kamień z drogi bazaltowej do naszego domu i fragment cegiełki z jego ruin. To cały mój majątek. Z nimi chcę być pochowany – z tym kawałkiem mojego Wołynia.
W kolonii Wierzbiczno na Wołyniu, gdzie w 1940 r. przyszedłem na świat jako ostatnie z sześciorga dzieci, mieszkaliśmy pięknie i bogato na 26 hektarach. Jak opowiadały siostry, naszą drogą przez 200 metrów prowadził szpaler drzew wiśniowych i czereśniowych. Gdy kwitły, ludzie z miasta się zjeżdżali, by tędy spacerować. Jak dochodzili do domu, ojciec zapraszał, bo „kto przekroczył Wernika próg, tego zesłał Bóg”. Dawał też polskim i ukraińskim biedakom, co na przednówku chodzili po proszonym. Matka przestrzegała, by nie rozdawał tak hojnie, a on na to, że jak nam zabraknie, to Bóg się już o nas zatroszczy. Dawał też sowicie na budowę kościoła w okolicznej wiosce, mawiając, że Zasmyki bez kościoła to jak zorza bez poranka.
Odpolszczanie Wołynia
W Wierzbicznie były 92 gospodarstwa: polskie, ukraińskie, żydowskie. Zgodnie się żyło – z Żydem handlowało się wieprzkami i baranami, osadnicy czescy i niemieccy przyjeżdżali na wymianę handlową, z Ukraińcami się przyjaźniliśmy. Przy sianokosach odchodziły na zmianę pieśni polskie i ukraińskie, a żaby w stawach akompaniowały. Po pracy ojciec stawiał dwa stoły, na nich bimber, i dalej śpiewy. Tylko na święta narodowe, jak pod portretem Piłsudskiego nasi „Pierwszą Brygadę” śpiewali, to Ukraińcy spod oka patrzyli.
Po 17 września 1939 r. Ukraińcy na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta