Psy wojny w Mińsku
Propagandyści Kremla biją Aleksandrowi Łukaszence brawo i wyrażają wdzięczność za ocalenie przed wojną domową. Zachwycony sobą jeszcze bardziej uzależnia swój kraj od wschodniego sąsiada.
Historia nieudanego puczu Jewgienija Prigożyna pozostawia wiele znaków zapytania. Dlaczego po ponad 800-kilometrowym „marszu sprawiedliwości” i nie napotykając praktycznie oporu, zawrócił swoje siły, będąc zaledwie 200 km od Moskwy? W jaki sposób białoruskiemu dyktatorowi udało się go do tego namówić? Dlaczego w 140-milionowej Rosji do pośredniczenia w rozwiązaniu najgroźniejszego w najnowszej historii kryzysu nie znaleziono nikogo i rolę tę powierzono Aleksandrowi Łukaszence? Czym szef Grupy Wagnera i jego najemnicy będą zajmować się na Białorusi i co to znaczy dla przygnębionych dyktaturą mieszkańców kraju?
Numer do Prigożyna
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow jeszcze w dniu zakończenia puczu tłumaczył, że Łukaszenko od ponad 20 lat zna się osobiście z Prigożynem. Innych, bardziej przekonujących argumentów nie przedstawił. We wtorek, 27 czerwca białoruski dyktator sam przemówił, ale swoją wieloletnią znajomością z szefem buntowników się nie pochwalił. Stwierdził, że Władimir Putin zadzwonił do niego 24 czerwca o 10.10 tuż po swoim przemówieniu. Rozmawiali, jak relacjonował, co najmniej pół godziny.
Dyktator przekonuje, że namówił Putina by „nie miażdżył” zbuntowanego szefa najemników i zaproponował, że porozmawia z nim osobiście. Według jego relacji białoruskim służbom „do południa” udało...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta