Dni przedostatnie
Dni przedostatnie
WITOLD ZALEWSKI
Chwilami miał poczucie, że doszedł do celu, chwilami, że dopiero teraz naprawdę się zabłąkał. Ten cel to był talerz żuru z kartoflami, który kobieta stawiała przed nim na stole, ciepło w izbie i cisza, przerywana trzaskaniem drew pod płytą. Różowa światłość z popielnika, w którą wpatrywał się rozciągnięty na łóżku, przemykała po ścianie migotliwą łuną. Przestały go nękać bóle w stawach. Mościł się na sienniku zasłanym lnianym prześcieradłem. Zapadał w półsen, a kiedy podnosił wzrok i spoglądał w okno, z ciemności wyzierał skrawek pełgającej czerwieni. Patrzył tam długo, nie było jednak pulsującej zorzy na niebie, odblask od paleniska powoli przygasał i można było opuścić powieki. Sen na dobre opuszczał go o brzasku. Stopniowo pływające w półmroku sprzęty odnajdywały się na swoich miejscach. Wstawał, chociaż chora noga uginała się pod ciężarem, narzucał kożuch, mijał wyrko kobiety chrapiącej w poduszkę, odsunąwszy rygiel przekraczał wysoki próg i wlokąc za sobą rozwiązany trok od gaci wychodził przed dom. Świat zasnuty był wodnistą bielą, cienie drzew ukazywały mu się rozproszone, próbował je poznawać, a one raz zbliżały się, to znów oddalały od niego i chowały we mgle. Oddaje mocz za węgłem domu. Znów cisza, niezmącona szelestem liści, wzbiera, płynie nad...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta