Kto dał skrzydła biłgorajskiej Mewie
Lead
Najgorszy czas w firmie to ten, kiedy musieli zwalniać ludzi. W Zakładach Dziewiarskich Mewa pod koniec lat 90. pracowało ponad 750 osób, dziś nieco ponad 200. Przedsiębiorstwo było molochem z przestarzałymi maszynami. Nasłuchali się wtedy wielu gorzkich słów o sobie, bo nie tylko zwalniali ludzi, ale i sprzedawali zbędny majątek.
– Nawet się nie dziwię tym reakcjom. W niewielkim Biłgoraju niemal każda rodzina związana była w jakiś sposób z Mewą. Ludzie uważali, że to ich firma, a my ją wyprzedawaliśmy – mówi Józef Kiszka, od dziesięciu lat prezes spółki.
W firmie pokutowało myślenie socjalistyczne, a roszczenia były kapitalistyczne. – Ludzie chcieli więcej zarabiać, pracując tak jak dawniej – dodaje Dorota KanicerPortka, 39-letnia wiceprezes odpowiedzialna za marketing i sprzedaż. W Biłgoraju mieszka od urodzenia. To ona wręczała zwolnienia.
– Odchorowałam to. Niektóre kobiety musieliśmy zwolnić, bo były słabymi szwaczkami i przez kilkadziesiąt lat nie nauczyły się zawodu, z drugiej strony wiedziałam, że mają na utrzymaniu trójkę dzieci i męża pijaka. Wiem, że wiele osób zmieszało mnie wtedy z błotem – mówi wiceprezes Mewy. Tłumaczyła im i sobie, że zwolnienia są potrzebne dla dobra firmy. Jej współpracownicy są zdania, że potrafi nie tylko zwalniać, ale i dowartościować pracowników. Do zarządu weszła w 2002 r. jako pierwsza...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta