Los tolerancji w rękach chrześcijan
Tylko bardzo zacietrzewieni laicyzatorzy mogą nie dostrzegać faktu, że żaden przepis czy urząd ds. tolerancji nie wykona w polskim społeczeństwie takiej pracy jak katechizm i niedzielna msza święta – pisze filozof
Gdy w jednym z tekstów obecnej debaty o tolerancji czytam, że – ograniczona do sfery publicznej – jest ona współczesną wersją dworności, towarzyskiego poloru, taktu, umiejętności uprzejmego bycia w towarzystwie, myślę, że taka tolerancja – z definicji oddzielona od głębszych i osobistych przekonań – jest jedynie systemem hipokryzji.
Co więcej, w społeczeństwach, które przeszły przez wyżymaczkę reżimów totalitarnych, taka tolerancja wzmacnia nie tyle hipokryzję „dworności”, ile patologię dwójmyślenia i podwójnego życia: tego publicznego – z maską, i tego prywatnego – pod maską.
Hipokryzja takiej tolerancji przypomina nieudolne próby radzenia sobie ze złymi myślami i złymi uczuciami: przekonanie, że jeśli tylko je zablokujemy i nie damy się im wyrazić, zapanują grzeczność i czystość. A przecież nic bardziej błędnego: jeśli tolerancja ma być jedynie kolejną formą burżujskiego tłumienia niepolitycznych zachowań, musi rodzić co jakiś czas wybuchy społecznej neurozy. Po tych najsilniejszych grzeczne społeczeństwa liberalne są jeszcze bardziej przerażone sobą, swymi „ciemnymi siłami”, w związku z tym jeszcze bardziej skłonne do wyostrzania wymagań politpoprawnej „tolerancji”.
Istnieje zasadnicza różnica między tolerancją, która jest zakorzeniona w jakiejś – być może czasami wątłej, lecz realnej – wspólnocie z tolerowanym, a tolerancją będącą w istocie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta