Waszyngtońskie jabłka
Globalizacja widziana z poziomu ulicy w Kalkucie nie zawsze jest korzystna
Na straganie w centrum Kalkuty między stosem papai i piramidą słodkich limonek leżą jabłka ze stanu Waszyngton. Handlarz bardzo je zachwala: – Amerykańskie, amerykańskie.
A więc nowa przyjaźń, jaką administracje Busha, a potem Obamy zawarły z Indiami, przynosi już pierwsze owoce. Rozumiem zadowolenie starego sprzedawcy: jest dumny, że asortyment mu się powiększył, po raz pierwszy może polecać importowane towary. Kalkuta, przez lata ekonomicznie uśpiona pod rządami marksistów, żyła marzeniami o Zachodzie. I zamorskimi legendami przywożonymi przez krewnych, którzy wyemigrowali. Zjawiali się raz na rok z okazji czyjegoś wesela lub pogrzebu i skrupulatnie wykorzystywali wizytę w ojczyźnie, by jej wypomnieć zacofanie, brud i ubóstwo.
Waszyngtońskie jabłka są dowodem, że coś się zmieniło. Jest jakaś więź ze światem, więc siwy sprzedawca czuje się doceniony. Nie podzielam jego entuzjazmu. Dziwi mnie, co w kraju soczystych mango, wielkich ananasów i rozpływających się w ustach bananów robią waszyngtońskie jabłka, pozbawione smaku i podejrzanie identyczne. Czerwieńsze od tych z Kaszmiru, ale dużo droższe. Zastanawiam się, czy handlarz wie, że...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta