Oczajdusze i hultaje
O ziemi lwowskiej Władysław Łoziński pisał, że „szczęśliwszą była od innych ziem województwa ruskiego, bo możnowładcze jej rody, jak Sieniawscy, Daniłowicze, Sobiescy, nie nadużywały prawa i nie uciekały się do lewa. Prawie żadna z wielkich familij tej ziemi nie miała swojej wojny prywatnej".
I dalej w swoim niezwykle poczytnym dziele, nomen omen zatytułowanym „Prawem i lewem", autor – lwowski pisarz, historyk i publicysta, rodzony starszy brat świetnie się zapowiadającego, a przedwcześnie zmarłego prozaika Walerego Łozińskiego, którego całkiem niedawno przypomnieliśmy w tym miejscu – pisał: „Lwów w dobrej swojej porze, a pora ta sięgała w pierwsze dziesiątki lat XVII wieku, był ogniskiem społecznej cywilizacji, a jego zwarta, organiczna, na ścisłej woli prawa gruntowana municypalność miała propagacyjną, obyczajową siłę. Jak był warownią Rusi, strażą kresową, przedmurzem Polski, tak samo był wzorem karności i posłuszeństwa, mocnym przykładem społecznego rygoru, i to rygoru, który przy srogości niemieckiego prawa przeradzał się niekiedy w grozę bezlitosnego despotyzmu. Szlachta szanowała i bała się Lwowa, u jego bram jeszcze w początkach XVII wieku swawolna szabla kryła się w pochwę, a niejeden oczajdusza herbowy zapoznał się z Gelazynką lub dał nawet gardło na ratuszu".
Później bywało gorzej, a za prawdziwe nieszczęście dla Lwowa...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
