Mój przyjaciel Munk
z Witoldem Lesiewiczem, reżyserem filmowym, rozmawia Barbara Hollender
20 września 1961 roku w wypadku samochodowym zginął Andrzej Munk, pana najbliższy przyjaciel. Pamięta pan tamten dzień?
Pierwsza dowiedziała się o śmierci Andrzeja moja żona [do rozmowy włącza się Maria Ciesielska-Lesiewicz]: Wybierałam się do Łodzi, bo robiłam dubbing do jakiegoś filmu. Wiedziałam, że Andrzej też tam jedzie, więc rano zapukałam do niego i spytałam, czy nie pojechalibyśmy razem. Powiedział, że musi jeszcze spotkać się z Jerzym Andrzejewskim. Kiedy wróciłam wieczorem do Warszawy, pomyślałam, że wstąpię do żony Andrzeja, Joanny. Drzwi otwiera mi gosposia i zaraz na progu mówi: „Pan Munk się zabił". Wchodzę do pokoju. Joanna siedzi kompletnie nieruchoma, jak pomnik. Mówi: „Jest w Łowiczu, w szpitalu". „Jedź. Jedź natychmiast". Ona: „Czekam na auto od premiera".
Ja dowiedziałem się następnego dnia, kiedy wróciłem do Warszawy. Później zadzwonił Wilhelm Hollender, kierownik produkcji „Pasażerki". Spytał, czy chcę się z Andrzejem pożegnać. Pojechaliśmy na cmentarz wojskowy. W kaplicy Wilek podniósł wieko trumny. Dotknąłem twarzy Andrzeja. Była przeraźliwie zimna. Chyba wtedy tak do końca do mnie dotarło, że on nie żyje. Nie wytrzymałem. Zawyłem. Wilek zamknął wieko. I kawał mojego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta