Platforma skazana na PSL
Tusk w rządzie gwiazd medialnych nie potrzebuje. Wszak jasno świecić ma tylko jedna. Dlatego woli koalicję z ludowcami niż z Palikotem lub Millerem – uważa publicysta „Rzeczpospolitej”
Pod względem arytmetycznym ostatnie wybory postawiły partię Donalda Tuska w sytuacji komfortowej. Większościową koalicję premier mógł utworzyć z trzema formacjami. Miał do wyboru PSL, SLD i Ruch Palikota. Racjonalnie zdecydował się na kontynuację zwycięskiej koalicji z PSL. Luksus tego wyboru był podwójny, bo liderowi PO wydawało się, że udało mu się założyć „przyjaciołom z PSL" podwójnego nelsona – w razie niesubordynacji może im zagrozić wyborem innego koalicjanta oraz nie umorzyć odsetek od rosnącego długu partii Waldemara Pawlaka.
Oczywiście straszak miał być używany wyłącznie w dobrym celu, czyli do przymuszenia PSL do karnego wprowadzania reform ratujących kraj przed skutkami kryzysu, jakie zostały zapowiedziane w exposé.
Przystawka może pofikać
Zgrzytem było już samo pierwsze wystąpienie premiera prezentujące program nowego rządu. „Przyjaciele z PSL" zostali zaskoczeni częścią zapowiedzianych reform, więc poczuli się wystawieni do wiatru. Najpierw nieśmiało, a potem coraz bardziej zdecydowanie zaczęli demonstrować niechęć do planu premiera. Nie wynikało ono wyłącznie z powodu politycznych kosztów wprowadzania reform. Główną przyczyną niechęci był fakt, że Donald Tusk niczego nie uzgodnił z koalicyjnym partnerem. W tej sytuacji ludowcy poczuli się jak przystawka Platformy, która nawet jeśli czasem może pofikać, to i tak...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta