Najpierw róże, potem kolce
Wielu trenerów reprezentacji witano z honorami i w świetle kamer. Odchodzili po cichu i w niełasce – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Franciszek Smuda został wybrany przez aklamację. Kibice pamiętali, jakich wzruszeń im dostarczył, prowadząc drużynę Widzewa w Lidze Mistrzów, a potem Wisłę, Zagłębie czy Lecha. Do dzisiaj dźwięczy im w uszach apel komentatora radiowego do sędziego: „Kończ pan, panie Turek". Tak się buduje wizerunek.
No więc kiedy Franciszek Smuda, człowiek odpowiedzialny, nie odniósł sukcesu na Euro, nie mógł sobie miejsca znaleźć. Do ostatniego meczu był jednym z najpopularniejszych ludzi w Polsce. W ciągu półtorej godziny świat mu się zawalił. W poczuciu porażki zamknął się na trzy dni w mieszkaniu, wyłączył telefon, telewizor i radio.
Nie chciał wiedzieć, co o nim mówią, piszą i dopiero kiedy żona uświadomiła mu, że nic się nie stało: „Franiu, nic się nie stało, nikogo nie zabiłeś", postanowił wyjść do ludzi. Wtedy przekonał się, że jest lepiej, niż myślał. Ludzie nie ubliżają mu ani nie rzucają w niego butelkami. W dodatku przyjął go zarząd PZPN i podziękował za pracę, jakakolwiek ona była. Można żyć dalej, chociaż drugiej szansy 64-letniemu trenerowi już PZPN nie da.
Milicjanci zatrzymywali ruch
Ze Smudą pożegnano się w sposób cywilizowany. Kazimierz Górski nie miał tyle szczęścia. Jego wybór na trenera kadry w ogóle nie odbił się echem. Późną jesienią 1970 roku mianował go na tę funkcję prezes PZPN Wiesław Ociepka....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta