Pozłacane maszyny wyborcze
Amerykańskie partie są wciąż te same, ale przecież nie takie same. W swojej właśnie wchodzącej do księgarń książce „Uzbrojona demokracja. Theodore Roosevelt i jego Ameryka" usiłowałem sportretować amerykańską politykę przełomu XIX i XX wieku. Oto fragment dotyczący czasów, kiedy była ona całkiem zabagniona i nie oparta na zasadach. Wkrótce potem nastąpiły radykalne zmiany. Możemy je docenić, patrząc w przeszłość.
Wobec braku trwałych idei żadna z wielkich partii nie wstydziła się tego, że jest „maszyną". Ale były to maszyny specyficzne. Nie miały członków. Kiedy dawny minister Roosevelta i syn republikańskiego prezydenta James A. Garfield zaproponuje w 1910 roku usunięcie z grona republikanów stanu Ohio byłego senatora Josepha B. Forakera, ten arcykonserwatysta odpowie: „Warto by najpierw zbadać, czy sam Garfield należy do partii". Bycie republikaninem lub demokratą to stan świadomości, czasem zaburzonej. Nawet politycy przyjmujący stanowiska w ekipie prezydenta z przeciwnej partii potrafili się upierać, że są nadal tym, kim byli.
Dyscyplinie nie sprzyjały większościowe wybory, ale także rozmiary państwa i system federalny. Polityk czuł się przede wszystkim przedstawicielem własnej ziemi, uzależnionym od jej interesów i związanym jej sentymentami, również brzydkimi (na przykład uprzedzeniami rasowymi). Był skądinąd pod tym kątem sprawdzany. W Kongresie i legislaturach stanowych często zarządzano imienne głosowania, a lokalne gazety donosiły, kto, jakie zajął stanowisko. To zwiększało zainteresowanie polityką. I uczyło oceniać ją z handlowym realizmem.
W tej sytuacji wielka maszyna była plątaniną mniejszych maszyn i właśnie maszynami nazywano organizacje partyjne na danym terenie. Czasem był to cały stan, czasem duże miasto bądź hrabstwo. Złożona z wielu maszyn piramida, czyli partia,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta