Barbarzyńcy w Śródziemiu
„Hobbit. Nieoczekiwana podróż” to znakomite kino fantasy, choć towarzysząca mu marketingowa otoczka wypacza dziedzictwo J.R.R. Tolkiena.
Dawno, dawno temu pewien oksfordzki profesor i wybitny znawca staroangielskiej literatury oraz europejskich mitologii napisał piękną powieść dla dzieci. „Hobbit, czyli tam i z powrotem" (1937) Tolkiena – historia wyprawy niziołka Bilba Bagginsa, krasnoludów i czarodzieja Gandalfa na Samotną Górę po skarb strzeżony przez smoka Smauga – została przetłumaczona na ponad 40 języków. Była wznawiana nieskończoną ilość razy.
Przez wiele lat opowieści o smokach, magii i rozmaitych stworach były traktowane w Hollywood po macoszemu, jako twórczość zarezerwowana niemal wyłącznie dla małych widzów. Kojarzyły się z disnejowskimi adaptacjami baśni braci Grimm czy Charlesa Perraulta (np. „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" i „Śpiąca królewna"), a nie z erudycyjną, ambitną literaturą fantasy.
Coś więcej niż bajka
Tymczasem „Hobbit, czyli tam i z powrotem" był czymś więcej niż książką dla dzieci, choć Tolkien pisał ją z myślą o najmłodszych czytelnikach. W istocie stanowił fragment przebogatej mitologii Śródziemia stworzonej przez pisarza na potrzeby sagi „Władca pierścieni" (1954–1955).
Sam Tolkien żałował później przyjętej w „Hobbicie" konwencji, która sprawiła, że stereotypowo zaklasyfikowano powieść jako bajkę. Próbował nawet ją przerobić, by pod względem tonu, poruszanych...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta