Apetyt z ekranu
Dziś gotowanie w telewizji oznacza show. Jeśli chcemy poznać nowy przepis, zdecydowanie częściej wybieramy Internet.
Już samo określenie „telewizyjne programy kulinarne" jest jednym z najlepszych przykładów tego, jak język nie nadąża za przemianami w mediach. To, co dziś możemy oglądać w telewizorze jako programy poświęcone jedzeniu, jest przecież tak zróżnicowane, że ciężko podciągać je pod wspólny mianownik. Bo jak porównać wielki show „MasterChef" z kameralnym domowym gotowaniem Nigelli Lawson? Coraz bardziej zaciera się też granica pomiędzy programem a reklamą.
Nie myślę tu o product placemencie, który z oczywistych powodów wypełnia większość programów poświęconych gotowaniu, ale o samej formule. Programy z przepisami kulinarnymi stają się coraz krótsze i coraz mocniej obrandowane: z kolei reklamy zbudowane są w oparciu o szybką, nadzwyczaj intensywną konstrukcję, w której mieści się cały przepis kulinarny (jego podstawowym elementem jest reklamowany produkt, czy sieć sklepów, w których można je nabyć). A skoro jeszcze jedne i drugie posługują się tymi samymi, sprawdzonymi twarzami prowadzących/gotujących, czasem jedynym, co umożliwia odróżnienie programu stanowiącego osobny punkt w ramówce od reklamy jest banner, który wciąż jeszcze obowiązuje w telewizji na początku i końcu pasma reklamowego.
Z kamerą wśród garnków
Skąd w ogóle moda na „kulinarność" w telewizji? To...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta