Siedem żyć
Andrzej Gołota w Ameryce do dziś jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych Polaków. W kraju jego nazwisko wciąż przyciąga ludzi przed telewizory. W sobotę zapewne ostatni raz, choć kto wie, co on jeszcze wymyśli.
Andrzej Gołota pożegna się z nami w sobotę. Jego rywalem w czterorundowym pokazowym pojedynku będzie Danell Nicholson, kiedyś nadzieja amerykańskiej wagi ciężkiej. Gołota pokonał go już przed czasem w 1996 r. w Atlantic City. Ich walkę pokazała wtedy telewizja HBO, a wygrana z olimpijczykiem z Barcelony otworzyła Polakowi drogę do kolejnych wielkich pojedynków. Uderzenie głową, które ścięło z nóg Nicholsona, wszyscy, którzy oglądali tę walkę, pamiętają doskonale. Takimi właśnie nieobliczalnymi ekscesami były pięściarz warszawskiej Legii solidnie zapracował na przydomek „Faulujący Polak".
O tym, że w polskim boksie pojawił się ktoś taki jak Gołota, po raz pierwszy usłyszałem na początku lat 80. od trenerów pracujących w Legii. Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, co mieli na myśli. Wysoki (192 cm), proporcjonalnie zbudowany chłopak prezentował się znakomicie, był świetnie wyszkolony, a jego lewy prosty robił wrażenie. A przecież miał dopiero 16 lat. Rok później widziałem, jak zdobywał tytuł wicemistrza świata juniorów w Bukareszcie (1985). W finale zmierzył się z Kubańczykiem Felixem Savonem, który już za kilkanaście miesięcy sięgnie po złoty medal w mistrzostwach świata seniorów, by w kolejnych latach zdobywać ten tytuł jeszcze pięć razy i trzykrotnie wygrywać igrzyska olimpijskie. Przed nimi na ring wszedł Amerykanin Riddick Bowe, szybko znokautował węgierskiego rywala...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta