Działamy, żeby wygrać
Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego o niedawnych wyborach i przyszłości.
Rz: Delegaci na walne zgromadzenie PKOl wybrali pana jednogłośnie: 137 głosów za przy jednym wstrzymującym się. Nikt nie był przeciw. Co taka decyzja oznacza dla pana: satysfakcję, odpowiedzialność, strach...?
Andrzej Kraśnicki: Na pewno nie strach. Jestem prezesem od siedmiu lat. Najpierw zostałem nim z urzędu, jako pierwszy wiceprezes, po tragicznej śmierci Piotra Nurowskiego. Kiedy pierwszy raz wybierało mnie zgromadzenie, nie miałem konkurenta. Teraz sytuacja wyglądała inaczej, bo wolę startu w wyborach wyraził pan Ryszard Czarnecki. O strachu nie może być mowy, ponieważ po tylu latach wiem, jak się kieruje taką potężną organizacją jak PKOl. Dlatego trzeba podkreślić odpowiedzialność, a satysfakcja jest oczywista.
W jednym z wywiadów tuż po decyzji zjazdu powiedział pan, że ostatnie półtora miesiąca odbiło się na pańskim zdrowiu. Nie był pan pewny wygranej?
Jeśli człowiek decyduje się na start, to myśli o zwycięstwie. Tym razem jednak rywalem nie był zwykły działacz, ale czynny polityk, wiceprezes rządzącej partii i wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego. Takiej sytuacji w prawie stuletniej historii PKOl jeszcze nie było.
Ale w przeszłości prezesami PKOl też bywali politycy.
W przeszłości – dobrze pan to ujął. Dzisiaj czasy są inne. Związki sportowe są stowarzyszeniami, starają się trzymać daleko od polityki, bo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta