Zamach na Trumana
Nieudana próba zabójstwa Harry'ego Trumana wciąż uchodzi za największą strzelaninę w dziejach prezydenckiej ochrony. PIOTR BOŻEJEWICZ
Na życie Trumana już w 1947 r. dybali żydowscy terroryści – członkowie syjonistycznej organizacji Lechi Abrahama Sterna. Na szczęście wczesne ostrzeżenia brytyjskiego wywiadu pozwoliły przechwycić i rozbroić bombowe przesyłki pocztowe, a incydent utajniono, przez co nie wywarł wpływu na uznanie państwa Izrael. Niemniej odkąd po zabójstwie Williama McKinleya pieczę nad bezpieczeństwem lokatorów Białego Domu przejęła Secret Service, nikt nie strzelał do urzędującego prezydenta przez prawie pół wieku. Zwłaszcza szturm na jego siedzibę w sercu Waszyngtonu zdawał się nieprawdopodobny, a wręcz niemożliwy. Zamysł był tak absurdalny, że nieomal się powiódł. Przez chwilę tylko 9 metrów dzieliło Trumana od luf zamachowców.
Na progu ruiny
Do ataku zapewne by nie doszło, gdyby Harry Truman mieszkał w Białym Domu. Jednak w 1950 r. najsłynniejszy budynek rządowy świata faktycznie nie istniał. Techniczny stan budowli od dawna budził niepokój. Żyrandole kołysały się bez przyczyny, trzeszczały belki i zapadały podłogi, a pękająca kanalizacja zalewała pokoje. Jednak wydatek milionów dolarów na prezydenckie apartamenty, gdy szalał wielki kryzys i wojna, nawet dla Roosevelta równał się wyborczej porażce. Dopiero gdy Truman musiał uciec z wanny w samych okularach, rzecz potraktowano poważnie.
Mniejsza, że drewniane belki nośne...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta