Prezydent straszy armią. A jeżeli tłum poprosi o pomoc Putina?
Rozjechał walcem białoruskojęzyczne szkoły i prowadził rusyfikację kraju. Wypchnął z przestrzeni publicznej inteligencję, pozbył się oponentów i pozostał sam na sam z Rosją. Dzisiaj zbiera żniwo własnej polityki.
Gdy we wtorek prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko zakończył półtoragodzinne orędzie, od razuzszedł z mównicy monumentalnego Pałacu Niepodległości. W latach poprzednich rozmawiał z widownią, ale tym razem wyszedł „po angielsku". Nawet ochroniarze byli zaskoczeni, musieli szybko biec, by zasłonić tarczą rządzącego od ćwierćwiecza przywódcę. Zasypiająca 2,5-tysięczna widownia błyskawicznie się obudziła i na stojąco zaczęła klaskać. Oklaski do pustej trybuny trwały przez niemal 3 minuty. Urzędnicy, członkowie rządu i wojskowi ostrożnie oglądali się na siebie, dłonie bolały, ale nikt nie chciał zostać tym pierwszym, który przerwie owacje na cześć „wielkiego wodza".
A za takiego się uważa rządzący od 1994 roku Łukaszenko, często nazywany przez Białorusinów potocznie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta