Robert Mazurek: Jak pojechałam na all inclusive
Karnawał nam się w tym roku przeciągnął. Czasy trudne, nic dziwnego, że sąsiedzi szukają rozrywki, pomyślałam, ale tym razem to już przesadzili. Ja rozumiem, że wieczór potrwał do czwartej rano, rozumiem, że sztuczne ognie, ale żeby w czwartek?! A bombili jak w ruski nowy rok.
Następne kilka dni spędziliśmy, zwiedzając piwnice sąsiadów. Cudzoziemcy tego nie zrozumieją, ale my swoje mieszkania już znamy, teraz postanowiliśmy posiedzieć trochę w piwnicach. Przytulnie, owszem, w kilkanaście osób na sześciu metrach, ale trochę nudno, zwłaszcza dzieci marudziły. Kiedy chwilowo karnawałowe szaleństwa ucichły, wyszliśmy na ulicę. I wtedy pojawiła się propozycja wyjazdu all inclusive. Oferta, nie powiem, korzystna, bo darmowa, ale mężczyzn nie biorą. No trudno, pomyślałam, Sasza domu popilnuje, zwłaszcza, że nam ściana z połową sypialni odpadła – ech, ci budowlańcy – a ja z dzieciakami wypocznę.
Samochód zapalił. Niestety, zapalił kilka dni temu i to na tyle skutecznie, że poznaliśmy go po tablicy rejestracyjnej. No trudno, pojedziemy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)