Węgry. Kleptokracja i egzystencjalny strach
System, zwany na zewnątrz „orbanizmem", z założenia ma być swoisty i wsobny, a przy tym hierarchiczny, a przede wszystkim wodzowski. Ukochany lud ma być prowadzony niczym stado, a przy tym zadowolony z tego stanu, bo zwolniony z odpowiedzialności.
Węgierski premier ciągle zaskakuje. Znów, po raz czwarty z rzędu, zdecydowanie wygrał wybory i rozporządza kwalifikowaną, konstytucyjną większością, a przy tym uparcie trwa przy Władimirze Putinie i Rosjanach, raz jeszcze stając okoniem wobec Unii Europejskiej (UE) i całego Zachodu.
Viktor Orbán gra i licytuje ponad stawkę i potencjał swego niewielkiego państwa. Uważa, że może tak robić, bo u siebie rządzi niepodzielnie. Jaka jest tajemnica jego niebywałych sukcesów i niepodzielnych rządów? No i skąd bierze się jego specyficzne zachowanie, sprzeczne ze spójną linią Zachodu, utrudniające też współpracę w regionie i w ramach Grupy Wyszehradzkiej?
Jego sylwetkę na tych łamach niedawno prezentowałem („Plus Minus" z 19–20 marca br.), pora spróbować przedstawić jego sposób myślenia i rządzenia. Jest kilka niepodważalnych formuł i zasad, których trzyma się twardo. Spróbujmy je rozszyfrować i zdefiniować.
Cała pula
Polityka to sztuka zdobycia i utrzymania władzy. Tę klasyczną maksymę Orbán, zdaje się, opanował do perfekcji. Jego punkt wyjścia nie jest zaskakujący: kocha władzę, a nawet nie może bez niej żyć. Kiedy w 2002 r. po pierwszej kadencji w roli premiera ją stracił, długo nie mógł się z tym pogodzić, przeżył szok. Ukuł więc definicję: „Ile władzy, tyle wolności". To wtedy przyznał swojemu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta