Anna Liminowicz. Zamalowane okna - Perły czyli Perswalde
Czasem, gdy przyjechał ktoś z rodziny, przy słoninie i wódce opadała kurtyna milczenia. Siadali jak najdalej od drzwi sąsiadów, pochyleni ku sobie i rozmawiali ściszonymi głosami, a wcześniej szczelnie zasłaniali okna.
Częściej tędy chodził, niż jeździł. Teraz chce zdążyć przed zmierzchem, więc dodaje gazu. Za ostatnim domem we wsi skręca z asfaltowej ulicy w lewo, w polną wyboistą drogę. Autem trochę trzęsie. Grzywka opada mu na oko, poprawia ją palcem, chociaż nie musi, bo zna tę trasę na pamięć. Codziennie wracał nią ze szkoły czy ze sklepu stryja w Perłach.
Po prawej stoi w polu samotna studnia z zardzewiałym łańcuchem. A może i z wiadrem w środku, kto wie? Mieli taką samą w sadzie, dzieloną ze wszystkimi mieszkańcami domu. Mama Bogdana zrzucała metalowe wiadro, chlup, w mig tonęło, a ona ratowała je szybkim ruchem, wyciągając na powierzchnię. Prawą ręką kręciła metalową korbą, w lewej dłoni przepuszczała łańcuch. Przelewała lodowatą wodę do drugiego, pustego wiadra, a tamto znów topiła i znów ratowała, aż napełniła oba. Potem zaczepiała je na nosidło – dwa haki przymocowane do kawałka drewna – i niosła te ciężary na barkach. I tak kilka razy dziennie z sadu wydeptaną ścieżką do domu. Innym razem tą samą ścieżką, ale do obory. I z powrotem. Codzienny trud, by napoić wszystko, co żyje: krowy, owce, kury, kaczki, świnie. Rytm dnia wyznaczało słońce, im później się robiło, tym szybciej mama biegała. A potem znowu, od świtu, ścieżka, wiadro, chlup, korba, łańcuch, wiadro, chlup...
Bogdan przejeżdża przez skrzyżowanie z nasypem kolejowym. Nigdy nie widział tutaj pociągu ani nawet szyn. Były, ale nie za jego życia....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta