Pechowe auto
Zdarza mi się pracować równolegle nad scenografiami w różnych teatrach albo i miastach, co nie udałoby mi się bez auta. Zwłaszcza że stale przewożę w nim tkaniny, materiały, kostiumy. Dla lepszego do nich dostępu wyrwałam klapę nad bagażnikiem. Miałam pechowego fiata cinquecento. Zaliczył udział w karambolu. Byłam nim na triennale w Pradze, gdzie jakiś wyrostek wyrwał mi torbę z dokumentami i pieniędzmi. Ledwo wróciłam do domu, ktoś zapukał do mnie w nocy, mówiąc, że płonie mój wóz. Podpalono stojący obok, a ogień się przeniósł. Gdy zeszłam, auto w połowie zmieniło już kolor, ebonity w środku ciągnęły się jak włosy. Zapach był taki, że auto nadawało się tylko do kasacji. Teraz mam sympatycznego opla corsę. Zaniedbuję go, niestety. Głośno pracuje, więc pora byłaby udać się z nim do warsztatu, ale premiera goni premierę i nie mogę pozbyć się dogodnego środka lokomocji.
j. r. k.