Czasem chce się spalić wiosła
Julia Michalska i Magdalena Fularczyk, pierwsze polskie mistrzynie świata w wioślarstwie, o swoim katorżniczym sporcie
Rz: Wioślarstwo to sport galerników. Co ciągnie do niego młode dziewczyny?
Magdalena Fularczyk: Mnie zaciągnęła ciocia. Sama była wioślarką i powiedziała, że coś ze mnie będzie. Trochę się bałam, ale głównie o figurę. Nie zdawałam sobie sprawy, w co się pakuję. Pamiętam, że oglądałam podczas igrzysk w Sydney w 2000 roku, jak po złoto płyną Robert Sycz i Tomasz Kucharski. Bardzo się cieszyłam, ale – niech się na mnie nie obrażą – wtedy nie wiedziałam jeszcze, co to za dyscyplina. A trzy miesiące później już siedziałam w łodzi na przystani w moim rodzinnym Grudziądzu.
Julia Michalska: Ja trafiłam do wioślarstwa przez przypadek. Nasz dzisiejszy trener Marcin Witkowski – wtedy jeszcze po prostu Marcin – przyszedł do mojej szkoły w Poznaniu i opowiadał, jaka to świetna sprawa. Dziś wspomina, że gdy przyszedł, to ja biegałam po całej sali i jako jedyna w ogóle go nie słuchałam.
Gdy się taką osadę tworzy, od razu widać, że trafiły do niej osoby, które były sobie pisane?
MF: To się czuje. Woda pod łódką aż bulgocze. Oczywiście, samo dobranie się to nie wszystko, trzeba mieć jeszcze formę. My byłyśmy na ten sezon świetnie przygotowane i od razu zaskoczyło. Pływałyśmy wcześniej razem, ale nie w zawodach międzynarodowych.
JM: Najważniejsze, to rozumieć się na wodzie. Czytać ruchy drugiej osoby. Tak jak Robert Sycz i Tomasz Kucharski. Oni byli pod tym...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta