Orkiestry dęte
Orkiestry dęte
Jerzy Jastrzębowski
Sobota, ósmego czerwca w Kazimierzu nad Wisłą. Żar z nieba. Szykuje się feta. Na rynku, jako pierwsza, gra orkiestra Ochotniczej Straży Pożarnej z Lubartowa, rok założenia 1928: biało-czarne kostiumy, spodnie, spódniczki. Marsz "Wiwat": klarnety bezbłędnie ciągną melodię, blachy i perkusja dyskretnie wtórują. Po nich węgierska szkolna orkiestra: chłopcy i dziewczęta w seledynowych kostiumach. Tu dużo huku, bo rej wiodą blachy, lecz gubią rytm, wówczas podpierają je bębny.
Lubartowski kapelmistrz o urodzie amanta jedną dłonią prowadzi swoich muzyków, drugą dyskretnie ociera pot chusteczką. Tłumaczy reporterowi, że lubartowska orkiestra zbiera nagrody od Samary nad Wołgą aż po Ren; Węgrzy to jeszcze dzieciaki, nieźle sobie radzą, lecz przecież wychowanie dobrej orkiestry nie jest kwestią paru lat.
Maszerują. Lubartowiacy na luzie, zagrają, gdy będzie trzeba, przy wciąganiu flagi na maszt. Młodzi Węgrzy okropnie spoceni (zapomnieli chusteczek? ), potykają się na wybojach, rozpaczliwy huk bębnów podtrzymuje ich w marszu. Obok polskiego kapelmistrza prowadzi paradę barczysty mężczyzna. To komuch, słyszę komentarz, ten nasz nowystary burmistrz. Wybrano go ponownie po paru latach, bo solidarnościowy wciąż jeździł za granicę i chwalił się tym, w jakich bankietach brał udział. A nowy-stary? Też...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta