Róża siedziała we mnie
Dałam tej roli dużo. Tak dużo, że jeszcze się z niej nie uwolniłam. Ona mnie poharatała - mówi Agata Kulesza w rozmowie z Barbarą Hollender
Rz: Role w „Sali samobójców" i „Róży" to chyba wspaniały prezent od losu. Tym bardziej że kino pani dotąd nie rozpieszczało.
Tak, można przeżyć całe aktorskie życie i nigdy takiej szansy nie dostać.
W „Róży" zagrała pani kobietę z Mazur, tuż po II wojnie światowej. Wplątaną w tryby historii, sponiewieraną, gwałconą, niepotrafiącą już nikomu uwierzyć i zaufać. Myślę, że taką kreację ogląda się na ekranie raz na wiele lat. Dziennikarze rozpływali się w zachwytach, ale gdyńskie jury pozostało obojętne. Zabolało?
Aktor nie pracuje dla nagród, tylko dla publiczności. A ja widziałam widzów, którzy wychodzili z „Róży" poruszeni. I pomyślałam: „Jeśli ktoś poczuje solidarność z upodloną, tragiczną kobietą, mój wysiłek miał sens".
Zagranie w tym filmie musiało panią sporo kosztować.
Dałam tej roli dużo. Tak dużo, że jeszcze się z niej nie uwolniłam. Ona mnie poharatała. Musiałam zapomnieć o aktorskich technikach, wydobyć prawdziwe emocje. Na planie naprawdę leciałam głową w dół, bez trzymanki. Mentol można sobie wpuszczać do oczu w serialu. Róży szukałam w sobie.
Poświęciła pani dla niej własną próżność.
Sama namawiałam Wojtka Smarzowskiego, żeby moją bohaterkę oszpecić. Ona po tych wszystkich gwałtach...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta