Słowa zmieniają świat
„Oburzeni” nie chcą dyktatu rynku. Nie chcą ponosić kosztów lekkomyślnych decyzji bankierów. Nie chcą legitymizować polityków, którzy chodzą na pasku wielkiego biznesu – pisze publicysta
Byłem akurat na Uniwersytecie Yale, gdy w 2008 roku Barack Obama zostawał 44. prezydentem Ameryki. Pamiętam doskonale entuzjazm studentów i profesorów, jaki towarzyszył wyborowi pierwszego czarnoskórego amerykańskiego przywódcy. Nie zapomnę nadziei, jaką żywili – szczególnie ludzie młodzi – mówiąc: Teraz w końcu idzie zmiana, której potrzebuje Ameryka. Niemal każdy z nich miał poczucie, że kraj czeka nieuchronny przełom. Parafrazując słynne hasło alterglobalistów, którzy od lat powtarzają, że „inny świat jest możliwy", chciało się wówczas krzyczeć: Inna Ameryka jest możliwa.
Jednak nadzieja i entuzjazm ludzi, które wyniosły Obamę do władzy, miały w sobie coś niepokojącego. Większość „zwykłych Amerykanów" tak bardzo tęskniła za radykalnymi zmianami, że Obama mimo najszczerszych chęci nie mógłby sprostać ich oczekiwaniom. Kraj po dwóch kadencjach George'a W. Busha był w rozsypce. Kwestią czasu było, kiedy ich nadzieje związane z wyborem nowego prezydenta przerodzą się w rozczarowanie, które przyniosą jego rządy.
Tyle że Obama rozczarował szybciej, niż chcieliby tego nawet jego zagorzali zwolennicy. Bo prezydent, który tyle mówił o sprawiedliwości społecznej, który obiecał skończyć z dyktatem rynku, nawet nie podjął próby zmiany sytuacji. Można powiedzieć, że dzisiejsze rozczarowanie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta