Zesłani do piekła
Janusz Zaorski o swoim nowym filmie „Syberiada polska”, o zdjęciach kręconych w tajdze i wierze, że widzowie interesują się kinem historycznym.
„Syberiada polska", która wchodzi w piątek do kin, jest pierwszym filmem o deportacjach Polaków w latach 40. XX wieku. Nie miał pan tremy, podejmując ten temat?
Janusz Zaorski: To dla mnie historia osobista. Moja babcia urodziła się w Żdołdunowie, mieszkała 5 kilometrów od granicy z późniejszym ZSRR. Po 17 września 1939 roku uciekła przez Bug na tereny polskie, ale wielu jej krewnych wywieziono na Wschód. Babka nigdy się nie dowiedziała, jak zginęli i gdzie są pochowani. Mnie, młodemu chłopakowi, jej opowieści rozpalały wyobraźnię. Czytałem książki o zsyłkach na Syberię i pamiętniki przesiedleńców. Głęboko przeżyłem lekturę „Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Przez pół życia przygotowywałem się do „Syberiady". Kiedy dostałem świetny scenariusz Michała Komara i Macieja Dutkiewicza, miałem już zrobioną dokumentację. A trema? Mając świadomość, że to pierwszy film o tym epizodzie naszej historii, nie koncentrowaliśmy się na koszmarze życia obozowego. Chcieliśmy opowiedzieć o polskim losie: pokazać życie na Podolu, podróż na Wschód w towarowych wagonach, łagier, a wreszcie czekanie na zezwolenie na powrót. Bohaterowie „Syberiady" wracają do Polski w 1946 roku....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta