Na cienkiej linie
Jarosław Gowin nie jest drugim Lechem Kaczyńskim, ale warto pamiętać, że historia PiS zaczęła się od popularności, jaką zdobył tragicznie zmarły prezydent w resorcie sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka – pisze publicysta
Część komentatorów i twardych wyborców prawicy wyraża się o nim z pogardą: lawirant, pływak, mięczak. Po poniedziałkowej konferencji premiera, który ogłosił, że Gowin zostaje w rządzie, takie opinie były szczególnie częste. „Gowin położył uszy po sobie, dał się sponiewierać, przegrał". On sam napisał na Twitterze: „Nie uważam się za chojraka, ale chłodnego realistę politycznego". Przypadek Jarosława Gowina każe na nowo postawić pytanie o granice kompromisu i pragmatyzmu w polityce.
Gowin i związani z nim ludzie na moment stali się bohaterami prawej strony, gdy sprzeciwili się solidarnie skierowaniu do prac w komisjach sejmowych wszystkich zaprezentowanych w parlamencie projektów ustaw o związkach partnerskich. Szybko jednak tę pozycję stracili, a przynajmniej stracił ją sam Gowin, gdy z mediów popłynął komunikat: „Gowin przyznaje się do błędu".
Komunikat był wynikiem klasycznej manipulacji, bo w istocie minister sprawiedliwości przyznał się jedynie do błędu w procedurze konsultacji z szefem rządu stanowiska, jakie przedstawił w Sejmie, mówiąc o niekonstytucyjności związków partnerskich. Był to klasyczny kazuistyczny manewr: Gowin niby przepraszał, ale wcale nie za swoje słowa. Nie była to w żadnym wypadku zmiana stanowiska.
Punkt zakotwiczenia
Niedługo później zwolennicy politycznego maksymalizmu wytknęli...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta