Donald w Krainie Czarów
Premier Tusk wyprowadza nas z przedszkola. Zorientował się, że Polacy nie potrzebują u władzy wychowawców, ale rzutkich administratorów rozpoznających ich potrzeby – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".
W Polsce mylenie polityki z moralnością jest na porządku dziennym. Ktoś, kto sprawuje władzę bądź się o nią bije, traktowany jest jak dziecko. Żeby zyskać uznanie opinii publicznej – od prawa do lewa – musi zachowywać się szlachetnie, a więc dopasowywać się do standardów, jakie narzuca wywodząca się z romantyzmu polska kultura. Pomimo wysiłków, jakie w XX wieku podejmowali rozmaici cynicy i szydercy, wciąż oddziałuje ona znacząco na polityczną świadomość Polaków.
Uczeń Ockhama...
O tym, że tak jest, na każdym kroku przekonuje się Donald Tusk. Szczególnie ostatnio łatwo było to zauważyć. I tak z doniesień medialnych można było się dowiedzieć, że premier ponoć ogłosił, iż jeśli w rezultacie referendum Hanna Gronkiewicz-Waltz straci stanowisko prezydenta Warszawy, to on mianuje ją zarządcą komisarycznym stolicy. Potem Tusk oświadczył także, że nie przewiduje militarnego udziału Polski w interwencji w Syrii.
Na szefa rządu posypały się z rozmaitych stron gromy – że w sprawie referendum nieprzyzwoicie kpi z demokracji (czyli woli ludu), jeśli chodzi zaś o sprawę wysłania polskich wojsk na Bliski Wschód, to dystansuje się wobec działań, jakie zamierza podjąć cywilizowana (czytaj: lepsza) część ludzkości wobec zbrodniczej dyktatury. Zarzuty te, pozornie słuszne, pokazują jednak, iż Polacy żyją w krainie czarów i myślą, że w polityce obowiązują te same reguły...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta