Umowy o dzieło – studium bezprawia
ZUS i sądy do odróżniania umów o dzieło od zlecenia stosują często kryteria niezgodne z prawem. Może to spowodować, że nic nie będzie dziełem – przekonuje ekspert.
Jacek Chołoniewski
Umowa o dzieło ma długą historię – pojęcie to znało już prawo rzymskie, które określało, że zawarcie umowy o dzieło może polegać na zamówieniu u wykonawcy: wyczyszczenia lub naprawy odzieży, wygrawerowania napisu, wykonania pierścienia, wybudowania domu, transportu towarów i osób, zorganizowania igrzysk, odegrania sygnału na trąbce, wyuczenia czeladnika (źródło: R. Zimmermann „The Law of Obligations: Roman Foundations of the Civilian Tradition").
Wróćmy jednak do czasów nam współczesnych i do innego regionu świata – Polski, gdzie przez długie lata uznawano (w oparciu o kodeks cywilny), że umowy o dzieło to umowy rezultatu – których przedmiotem jest osiągnięcie w przyszłości przez wykonawcę konkretnego, określonego rezultatu, z którego jest on rozliczany i za który jest wynagradzany.
Szarża ZUS
Ten dobrze ugruntowany pogląd zaczął być jednak podważany od około 2008 r., kiedy to ZUS rozpoczął w firmach, organizacjach i urzędach państwowych masowe kontrole, które zaczęły kwestionować zawarte w przeszłości umowy o dzieło (nieobjęte składkami na ZUS i NFZ), kwalifikując je jako umowy o świadczenie usług nieobjętych innymi przepisami, zwane potocznie umowami zlecenia, domagając się od nich „zaległych składek" wraz z odsetkami. Od tego czasu łączna liczba osób, w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta