Aksamit i beczka prochu
Ormianie potrzebują cudu. Jeden już się zdarzył w postaci aksamitnej rewolucji i bezkrwawego przekazania władzy. Teraz czekają na drugi – udane reformy. Ich przykład może okazać się zaraźliwy dla całego świata postsowieckiego – pisze były ambasador Polski w Armenii.
Co się stało w Armenii? I – co się stanie w Armenii? Obserwując aksamitną rewolucję w tym niewielkim kraju południowego Kaukazu, zadajemy sobie te dwa pytania. Większość komentatorów natychmiast przykłada do Armenii znane sobie szablony kolorowych rewolucji początku XXI w. albo ukraińskiego Majdanu. Na to nakłada się jeszcze popularny stereotyp prorosyjskości Ormian i mamy gotowy model ogromnej większości komentarzy.
Rzadko pamiętamy, że Ormianie mają solidne doświadczenie zarówno w demonstracjach, jak i w demontażu opresyjnych systemów władzy. Pierwszy sukces społeczeństwa w walce z władzą sowiecką miał miejsce właśnie w Armenii. W kwietniu 1965 r., kiedy Moskwa wobec społecznego nacisku zgodziła się na budowę pomnika ofiar ludobójstwa Ormian. Wcześniej wspominanie o rzezi Ormian w Turcji było zabronione.
Podobnie było w czasach odwilży Gorbaczowa. W Polsce patrzyliśmy na Litwę i państwa bałtyckie, ale obok Vytautasa Landsbergisa symbolem ruchu, który doprowadził do rozpadu Związku Sowieckiego, był Lewon Ter-Petrosjan, przywódca niepodległościowego zrywu Ormian.
Stanęło pół kraju
Mieszkańcy Armenii w ogóle bardzo często wychodzą na ulice, by demonstrować władzy swoje niezadowolenie. Ale skala tegorocznych protestów jest większa niż kiedykolwiek. Oblicza się, że w akcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa wzięła udział...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta