Jedenaste przykazanie – nie być obojętnym
Marian Turski jest niewysokim starszym panem. Zwykle elegancko, choć bez przesady, ubranym. Na nosie przyciężkawe okulary, a nad nimi zadziwiająca – jak na wiek posiadacza – czupryna ciemnych włosów. Zawsze, kiedy go widzę, zastanawiam się nad einsteinowskim podejściem do problemu siwizny. Marian Turski osiwieć powinien już dawno temu, może nawet przed 75 laty, kiedy w tragicznym marszu do Wodzisławia Śląskiego przekraczał bramę z napisem „Arbeit macht frei". A jednak nie, tamte nieludzkie czasy, zamiast go złamać, zniszczyć, wbić w ziemię, dały mu niezwykłą siłę i iście nadludzką witalność. Mimo 94 lat ma chyba zdolność bilokacji, jest zawsze, gdzie trzeba, a jego fryzura potwierdza teorię względności Einsteina; inni młodsi koledzy nie tylko zdążyli osiwieć, ale również wyłysieć, a Turski ściga się czasem w comiesięcznych eskapadach do fryzjera.
Nie będę wyliczał jego licznych ról jako świadka historii, ale warto przypomnieć, że do Auschwitz-Birkenau trafił jako osiemnastolatek prosto z getta łódzkiego, podczas jego likwidacji w sierpniu 1944 r. Był łodzianinem, choć urodził się w Druskiennikach. Oświęcim przeżył cudem, ale jeszcze większym darem od Opatrzności było przetrwanie marszu śmierci, czyli ewakuacji przez Niemców części więźniów z obozu na dziesięć dni przed wyzwoleniem. Turski oparł się śniegom i mrozom wbrew wszelkiej logice, a nawet wbrew przyrodzie. Ważył niewiele ponad 30 kg i był skrajnie wycieńczony. Podobnego szczęścia nie doświadczyło 15 tys. ewakuowanych z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta