Rozdzierający 10 kwietnia
Smoleńska katastrofa dała Polakom paradoksalnie szansę bycia lepszymi, zapanowania nad swoimi wadami. Z szansy nie skorzystali.
Epidemia udaremniła przymiarki do obchodów dziesiątej rocznicy smoleńskiej tragedii, czy to na ziemi rosyjskiej, czy w Polsce. Nie będzie kolejnej, może najważniejszej, miesięcznicy, choć odbywały się zawsze.
Trudno nie odnieść wrażenia, że – mówiąc nieco brutalnie – politycy PiS, przede wszystkim sam Jarosław Kaczyński, zostali dzięki temu zwolnieni z kłopotliwego obowiązku. Bo co mieliby powiedzieć swoim zwolennikom wciąż czekającym na smoleński werdykt?
Nikczemna ulga Polaków
Nie byłem zwolennikiem prostackiej tezy, jakoby katastrofa smoleńska „posłużyła" PiS-owi i Kaczyńskiemu. Przecież wcale nie zbudował on na niej swojego sukcesu. Było raczej na odwrót – przez całe lata układ sił w polskiej polityce brał się ze swoistego antysmoleńskiego konsensusu. To on spychał prawicę do narożnika, był zaś paliwem dla Donalda Tuska z jego decyzją wstępną, aby się w sprawie Smoleńska zanadto nie szarpać. Wyraził to dobitnie podczas sejmowej debaty nad rosyjskim raportem w sprawie katastrofy, pytając retorycznie, czy ówczesna prawicowa opozycja rekomenduje wojnę z Kremlem.
W kwietniu 2012 roku, w dwa lata po katastrofie, napisałem o „nikczemnej uldze" wieku Polaków, o tym, jak odczuwali satysfakcję, że takiej wojny nie będzie. Samego sformułowania użył Raymond Aron, komentując wyniki konferencji w Monachium w 1938 r. Przyklepano wtedy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta